Spectro

Widma, które przemierzają bezkres. Świat żywych i umarłych. Demony w jedności z Aniołami. Ludzie przeciwko Ludziom.

2015/03/07

Rozdział 3

Bez żadnych większych wstępów - trzeci rozdział, nie za długi, ale jak na tę serię i tak potężny. Nie wiem, kiedy zacznie się coś dziać. Niby mam wszystko ładnie rozplanowane, jeśli chodzi o tę serię, ale jednak... Nigdy nie wiadomo, jak się to rzeczywiście potoczy .__.
~Enjoy

~*~

Masywne wrota z wyrytym na nich wizerunkiem zionącego ogniem smoka otworzyły się przed nami z cichym zgrzytem. Zadziwiające, że coś tak potężnego można poruszyć lekkim ruchem dłoni. Po przekroczeniu progu nie było odwrotu. Jeśli chciałem zdezerterować, musiałem to zrobić właśnie teraz. Moja Pani by mi jednak na to stanowczo nie pozwoliła... Wkroczyła pewnie do ponurej auli z łukowatym sklepieniem ozdobionym pojedynczym freskiem – herbem nieznanego mi rodu. W tym miejscu wszystko było mi obce. Wszystko, za wyjątkiem ascetycznej wręcz przestrzeni. Ściany, przykryte jednolitym materiałem w kolorze zatęchłej zieleni, pozbawionym ornamentów i zdobień, który oddzielał nas od wyziębionych murów. Od nieosłoniętej podłogi bił zaś równomierny, niczym nieskrępowany chłód. Po środku stał okrągły, drewniany stół, podparty pojedynczą nogą. Równie surowy, jak wszystko inne, goszczący na swym blacie wyłącznie toporny kandelabr. Dawał on jednak niewiele światła. Dla mnie ta złocista mgiełka była niewystarczająca, by być w stanie swobodnie poruszać się w tym miejscu. Nie wspominając o ujrzeniu zakapturzonych twarzy członków Rady. Nie przeszkadzało to jednak mojej opiekunce. Szła prosto, swym dostojnym krokiem, w kierunku zgromadzonych przy stole postaci. Jeden z członków zaprosił ją, gestem ręki, by zasiadła na wolnym miejscu. Ona jednak stanowczym gestem odmówiła. Jeden z mężczyzn wydał się tym niezbyt zadowolony. Nie znam się za dobrze na etykiecie, jednak zapewne poczuł się urażony.
Wiele osób uważało, że moja opiekunka emanuje bezbrzeżnym poczuciem wyższości. Po latach obserwacji dochodziłem jednak do wniosku, że jest to jedynie skrywana niepewność. Strach przed niewpasowaniem się w otoczenie. Chciała się wtopić w tłum, przestać wyróżniać. Było to jednak niemożliwe. Aura, którą wokół siebie roztaczała, zmuszała innych do bezwzględnego oddania i posłuszeństwa. Czasem odnosiłem wrażenie, jakoby to ją przytłaczało. Nie potrafiłem jednak wyjaśnić skąd się to bierze. Tak samo jak nie wiedziałem, czemu jest tak silna.
-Scathe, na litość przeklętych! Gdzie się podziała tamta wyrafinowana mademoiselle, która bez drgnięcia powieki była w stanie tuer?
Wypowiedział z nieskrywaną irytacją jeden ze starszych, zasiadających po prawej stronie stołu. Miał na sobie prostą, czarną szatę na purpurowej podszewce, spiętą pod szyją ciężką, złotą brożką.
-Kazano mi ich unieszkodliwić, nie zabić. - Odparła rzeczowo.
-Enfer! - oburzył się Francuz. - Niech mnie ktoś przytrzyma, bo zaprezentowany tu brak umiejętności poznawczych przyprawia mnie o chagrin... A na co oni nam śpiący i zarazem pozbawieni sprawnych krtani, madame?!
-Spokojnie, towarzyszu. Nie wińmy jej za litość. Może to ten wiek, kiedy serce słabnie? - zakpił starzec siedzący tuż obok.
-Kryzys wieku średniego! - zaśmiał się siedzący naprzeciw mężczyzna. Nikogo niestety nie rozbawił też żart. Szkoda, bo to właśnie on wzbudził najbardziej moją sympatię. Głos miał delikatny, wręcz dziecięcy, śmiech zaś niezwykle dźwięczny i przyjemny dla ucha.
Jako jedyny też nie miał narzuconego kaptura. Ciemna szata podszyta paryskim błękitem spoczywała luźno na jego ramionach, nadając blond włosom srebrzystego połysku. Jego oczy, w blasku świec, wydawały się mieć barwę płynnego złota.
-Gdzie twoje maniery, sir? - zapytał z surową uprzejmością mędrzec siedzący pośrodku. Miał silny brytyjski akcent i mocny, stanowczy głos.
-Pozwolą państwo, że zostawimy raport i odejdziemy. - Odezwała się w końcu moja opiekunka, układając na brzegu stołu stosik odręcznie zapisanych kartek.
-Nie tak szybko, milady.
-Chcemy najpierw przesłuchać twojego Ameslari.
-On wie więcej, niż ty.
-On widzi więcej.
Wypowiedzi padały chaotycznie, jednak łączyły się w spójną całość, co przyprawiło mnie o dreszcze.
Chodziło im o mnie, ale czego mogli chcieć się dowiedzieć? Nie jestem łowcą, ani strażnikiem. Jestem tylko prostym, ludzkim medium. Ludzkim, na litość przeklętych! Nie dryfując w czasie staję się całkowicie bezużyteczny. Niemożliwym jest, bym w tamtej chwili spostrzegł coś więcej, niż moja opiekunka.
Zacząłem panikować. Miałem nadzieję, że Scathe nie zezwoli na to przesłuchanie i zaprowadzi mnie z powrotem bezpiecznie do przytulnego pokoju. Niestety nawet ona nie mogła przeciwstawić się Radzie.
Wietrze, gdzie jesteś, gdy Cię potrzebuję?! Niestety, w pomieszczeniu bez okien lub innych źródeł wentylacji raczej nie mogłem za bardzo liczyć na wsparcie żywiołu. Zwłaszcza tak kapryśnego.
-Odejdź, Scathe.
Kobieta ukłoniła się lekko i w jednej chwili opuściła pomieszczenie. Zostałem sam, coraz bardziej panikując.
~*~
-To, co jawnym się tu staje, w murach tego miejsca pozostaje. Tak więc nie wahaj się mówić, młodzieńcze. Nic nie wyjawimy twej powierniczce. Powiedz nam, co zaszło podczas ostatniej misji.
-Nic, sir. Na prawdę nie sądzę, bym był wstanie dopowiedzieć coś więcej, niż Panienka Scathe, sir... - Odpowiedziałem niepewnie. Siliłem się na spokój, jednak na niewiele się to zdało.
-Po prostu powiedz, co widziałeś. - Powiedział drugi, nieco bardziej zniecierpliwiony głos.
-Wszystko standardowo, według procedur... Najpierw zwabienie celi, trochę udawania, wyciągnięcie podstawowych informacji, by się upewnić, że to właściwe osoby i... Szybkie zaklęcie unieszkodliwiające.
-Jakie zaklęcie?
-Wybacz, sir. Nie znam się na tym jeszcze na tyle dobrze, by być w stanie je nazwać, sir. Wydaje mi się, że było improwizowane, pozbawione inkantacji. Niestety mój wzrok był wtedy uśpiony. Nie widziałem niczego ponad to, co widocznym jest dla wszystkich.
-Może więc potrafisz opisać, jak zaklęcie wyglądało?
Zastanowiłem się chwilę nad odpowiednim doborem słów. Próbowałem odtworzyć w myślach tamtą chwilę. Miałem jednak wrażenie, jakby coś mi umykało. To dziwne, biorąc pod uwagę moje zdolności.
-Najpierw powietrze nieco zgęstniało... Czułem to nawet na odległość. Ciężko mi się oddychało. Później pojawiło się coś na kształt mgły, ale skoncentrowało się wokół mojej Pani. I to tyle. Sekundę później leżeli nieprzytomni na ziemi. Nie wiem, co więcej mogło tam zajść.
-Czy odnotowałeś ostatnio jakieś dziwne zachowania u Scathe?
-Dziwne..? Co mają państwo przez to na myśli..? - zakręciłem się niespokojnie w miejscu. Nie podobały mi się te pytania. Odnosiłem wrażenie, jakby były wymierzone przeciwko niej.
-Agresja? Zniecierpliwienie? Trudności z kontrolowaniem emocji? A może pogłębiona apatia?
-Nie, nic z tych rzeczy, sir. - Odpowiedziałem, z trudem hamując oburzenie.
-Zatem to...
-A co z jej koncentracją? - przerwał przewodniczącemu ktoś, kogo głosu dotychczas nie słyszałem.
-Słucham? - nie do końca rozumiałem pytanie.
-Pytam, czy wykazuje jakieś oznaki roztargnienia, problemów ze skupieniem, rozkojarzenia..?
-Nie, sir, nie sądzę, by tak było. - Powiedziałem, nieco zbity z tropu.
-Rozumiemy, to wszystko. Chcielibyśmy, byś zdawał nam osobne raporty po każdej misji. Jesteś już odpowiedzialnym człowiekiem. Pora, byś dostawał więcej obowiązków.
-Tak jest, sir.
-Możesz odejść.
Ukłoniłem się bez słowa i wyszedłem. Byłem skonsternowany. Nie do końca tego się spodziewałem. Myślałem, że będą zadawać nieco inne pytania i wywierać większą presję, oczekując satysfakcjonujących odpowiedzi. Tymczasem rozmowa przebiegła dość sprawnie (a przynajmniej tak twierdził mój zegarek, bo sam odczuwałem, jakbym spędził na auli wieki – wieki w pogrążonej ciemnością krypcie). Nie podobała mi się perspektywa składania raportów. Tak samo jak nie byłem zadowolony z serii pytań na temat Scathe. Rada mogła twierdzić, co chciała, jednak mimo wszystko najbardziej obawiałem się właśnie jej. I o nią. Po opuszczeniu rodzinnego domu stała się jedyną bliską mi osobą. Niezależnie od tego, czy robiła to z obowiązku, czy poczucia własnej odpowiedzialności, opiekowała się mną. I jeśli komukolwiek miałem zaufać, to właśnie jej.

Dlatego też bez zawahania, gdy tylko przeszliśmy w bardziej ustronne rejony Katedry, opowiedziałem jej o wszystkim, o co wypytywała Rada. Przyjęła to ze zwykłą jej obojętnością, z której mimo wielu lat praktyk, nie nauczyłem się jeszcze czytać. Bo przecież obojętność też mogła mieć drugie dno... Prawda?

3 komentarze:

  1. Rozdział dość spokojny, w zasadzie niewiele się dzieje, ale udało nam się poznać trochę więcej realiów. No i zaciekawiłaś mnie postacią Scathe jeszcze bardziej. Mam nadzieję, że na następną część nie trzeba będzie za długo czekać, bo mam później problemy z przypomnieniem sobie co się działo wcześniej. Bardzo mi się podoba, jak opisujesz miejsca i prezencję ludzi, miło się patrzy na takowy dobór słownictwa. Aż zazdroszczę, dla mnie takie opisy są dość ciężkie do stworzenia, żeby nie napisać niemożliwe. W tekście było kilka usterek stylistycznych i powtórzeń ale to drobiazgi :) Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uhn... Z racji tego, co pisałam rano... Może być ciężko o kolejny rozdział Spectro w najbliższym czasie o.o błędy poprawiam w weekend. I moim zdaniem Tobie opisywanie przestrzeni idzie lepiej D:

      Usuń
  2. Buhahah, jak już to takiej normalnej :D No nic, będę sobie odświeżać przed kolejnymi rozdziałami w takim razie. Potrenuję cierpliwość xd

    OdpowiedzUsuń

Komentarze podlegają moderacji