Spectro

Widma, które przemierzają bezkres. Świat żywych i umarłych. Demony w jedności z Aniołami. Ludzie przeciwko Ludziom.

2015/03/07

Rozdział 3

Bez żadnych większych wstępów - trzeci rozdział, nie za długi, ale jak na tę serię i tak potężny. Nie wiem, kiedy zacznie się coś dziać. Niby mam wszystko ładnie rozplanowane, jeśli chodzi o tę serię, ale jednak... Nigdy nie wiadomo, jak się to rzeczywiście potoczy .__.
~Enjoy

~*~

Masywne wrota z wyrytym na nich wizerunkiem zionącego ogniem smoka otworzyły się przed nami z cichym zgrzytem. Zadziwiające, że coś tak potężnego można poruszyć lekkim ruchem dłoni. Po przekroczeniu progu nie było odwrotu. Jeśli chciałem zdezerterować, musiałem to zrobić właśnie teraz. Moja Pani by mi jednak na to stanowczo nie pozwoliła... Wkroczyła pewnie do ponurej auli z łukowatym sklepieniem ozdobionym pojedynczym freskiem – herbem nieznanego mi rodu. W tym miejscu wszystko było mi obce. Wszystko, za wyjątkiem ascetycznej wręcz przestrzeni. Ściany, przykryte jednolitym materiałem w kolorze zatęchłej zieleni, pozbawionym ornamentów i zdobień, który oddzielał nas od wyziębionych murów. Od nieosłoniętej podłogi bił zaś równomierny, niczym nieskrępowany chłód. Po środku stał okrągły, drewniany stół, podparty pojedynczą nogą. Równie surowy, jak wszystko inne, goszczący na swym blacie wyłącznie toporny kandelabr. Dawał on jednak niewiele światła. Dla mnie ta złocista mgiełka była niewystarczająca, by być w stanie swobodnie poruszać się w tym miejscu. Nie wspominając o ujrzeniu zakapturzonych twarzy członków Rady. Nie przeszkadzało to jednak mojej opiekunce. Szła prosto, swym dostojnym krokiem, w kierunku zgromadzonych przy stole postaci. Jeden z członków zaprosił ją, gestem ręki, by zasiadła na wolnym miejscu. Ona jednak stanowczym gestem odmówiła. Jeden z mężczyzn wydał się tym niezbyt zadowolony. Nie znam się za dobrze na etykiecie, jednak zapewne poczuł się urażony.
Wiele osób uważało, że moja opiekunka emanuje bezbrzeżnym poczuciem wyższości. Po latach obserwacji dochodziłem jednak do wniosku, że jest to jedynie skrywana niepewność. Strach przed niewpasowaniem się w otoczenie. Chciała się wtopić w tłum, przestać wyróżniać. Było to jednak niemożliwe. Aura, którą wokół siebie roztaczała, zmuszała innych do bezwzględnego oddania i posłuszeństwa. Czasem odnosiłem wrażenie, jakoby to ją przytłaczało. Nie potrafiłem jednak wyjaśnić skąd się to bierze. Tak samo jak nie wiedziałem, czemu jest tak silna.
-Scathe, na litość przeklętych! Gdzie się podziała tamta wyrafinowana mademoiselle, która bez drgnięcia powieki była w stanie tuer?
Wypowiedział z nieskrywaną irytacją jeden ze starszych, zasiadających po prawej stronie stołu. Miał na sobie prostą, czarną szatę na purpurowej podszewce, spiętą pod szyją ciężką, złotą brożką.
-Kazano mi ich unieszkodliwić, nie zabić. - Odparła rzeczowo.
-Enfer! - oburzył się Francuz. - Niech mnie ktoś przytrzyma, bo zaprezentowany tu brak umiejętności poznawczych przyprawia mnie o chagrin... A na co oni nam śpiący i zarazem pozbawieni sprawnych krtani, madame?!
-Spokojnie, towarzyszu. Nie wińmy jej za litość. Może to ten wiek, kiedy serce słabnie? - zakpił starzec siedzący tuż obok.
-Kryzys wieku średniego! - zaśmiał się siedzący naprzeciw mężczyzna. Nikogo niestety nie rozbawił też żart. Szkoda, bo to właśnie on wzbudził najbardziej moją sympatię. Głos miał delikatny, wręcz dziecięcy, śmiech zaś niezwykle dźwięczny i przyjemny dla ucha.
Jako jedyny też nie miał narzuconego kaptura. Ciemna szata podszyta paryskim błękitem spoczywała luźno na jego ramionach, nadając blond włosom srebrzystego połysku. Jego oczy, w blasku świec, wydawały się mieć barwę płynnego złota.
-Gdzie twoje maniery, sir? - zapytał z surową uprzejmością mędrzec siedzący pośrodku. Miał silny brytyjski akcent i mocny, stanowczy głos.
-Pozwolą państwo, że zostawimy raport i odejdziemy. - Odezwała się w końcu moja opiekunka, układając na brzegu stołu stosik odręcznie zapisanych kartek.
-Nie tak szybko, milady.
-Chcemy najpierw przesłuchać twojego Ameslari.
-On wie więcej, niż ty.
-On widzi więcej.
Wypowiedzi padały chaotycznie, jednak łączyły się w spójną całość, co przyprawiło mnie o dreszcze.
Chodziło im o mnie, ale czego mogli chcieć się dowiedzieć? Nie jestem łowcą, ani strażnikiem. Jestem tylko prostym, ludzkim medium. Ludzkim, na litość przeklętych! Nie dryfując w czasie staję się całkowicie bezużyteczny. Niemożliwym jest, bym w tamtej chwili spostrzegł coś więcej, niż moja opiekunka.
Zacząłem panikować. Miałem nadzieję, że Scathe nie zezwoli na to przesłuchanie i zaprowadzi mnie z powrotem bezpiecznie do przytulnego pokoju. Niestety nawet ona nie mogła przeciwstawić się Radzie.
Wietrze, gdzie jesteś, gdy Cię potrzebuję?! Niestety, w pomieszczeniu bez okien lub innych źródeł wentylacji raczej nie mogłem za bardzo liczyć na wsparcie żywiołu. Zwłaszcza tak kapryśnego.
-Odejdź, Scathe.
Kobieta ukłoniła się lekko i w jednej chwili opuściła pomieszczenie. Zostałem sam, coraz bardziej panikując.
~*~
-To, co jawnym się tu staje, w murach tego miejsca pozostaje. Tak więc nie wahaj się mówić, młodzieńcze. Nic nie wyjawimy twej powierniczce. Powiedz nam, co zaszło podczas ostatniej misji.
-Nic, sir. Na prawdę nie sądzę, bym był wstanie dopowiedzieć coś więcej, niż Panienka Scathe, sir... - Odpowiedziałem niepewnie. Siliłem się na spokój, jednak na niewiele się to zdało.
-Po prostu powiedz, co widziałeś. - Powiedział drugi, nieco bardziej zniecierpliwiony głos.
-Wszystko standardowo, według procedur... Najpierw zwabienie celi, trochę udawania, wyciągnięcie podstawowych informacji, by się upewnić, że to właściwe osoby i... Szybkie zaklęcie unieszkodliwiające.
-Jakie zaklęcie?
-Wybacz, sir. Nie znam się na tym jeszcze na tyle dobrze, by być w stanie je nazwać, sir. Wydaje mi się, że było improwizowane, pozbawione inkantacji. Niestety mój wzrok był wtedy uśpiony. Nie widziałem niczego ponad to, co widocznym jest dla wszystkich.
-Może więc potrafisz opisać, jak zaklęcie wyglądało?
Zastanowiłem się chwilę nad odpowiednim doborem słów. Próbowałem odtworzyć w myślach tamtą chwilę. Miałem jednak wrażenie, jakby coś mi umykało. To dziwne, biorąc pod uwagę moje zdolności.
-Najpierw powietrze nieco zgęstniało... Czułem to nawet na odległość. Ciężko mi się oddychało. Później pojawiło się coś na kształt mgły, ale skoncentrowało się wokół mojej Pani. I to tyle. Sekundę później leżeli nieprzytomni na ziemi. Nie wiem, co więcej mogło tam zajść.
-Czy odnotowałeś ostatnio jakieś dziwne zachowania u Scathe?
-Dziwne..? Co mają państwo przez to na myśli..? - zakręciłem się niespokojnie w miejscu. Nie podobały mi się te pytania. Odnosiłem wrażenie, jakby były wymierzone przeciwko niej.
-Agresja? Zniecierpliwienie? Trudności z kontrolowaniem emocji? A może pogłębiona apatia?
-Nie, nic z tych rzeczy, sir. - Odpowiedziałem, z trudem hamując oburzenie.
-Zatem to...
-A co z jej koncentracją? - przerwał przewodniczącemu ktoś, kogo głosu dotychczas nie słyszałem.
-Słucham? - nie do końca rozumiałem pytanie.
-Pytam, czy wykazuje jakieś oznaki roztargnienia, problemów ze skupieniem, rozkojarzenia..?
-Nie, sir, nie sądzę, by tak było. - Powiedziałem, nieco zbity z tropu.
-Rozumiemy, to wszystko. Chcielibyśmy, byś zdawał nam osobne raporty po każdej misji. Jesteś już odpowiedzialnym człowiekiem. Pora, byś dostawał więcej obowiązków.
-Tak jest, sir.
-Możesz odejść.
Ukłoniłem się bez słowa i wyszedłem. Byłem skonsternowany. Nie do końca tego się spodziewałem. Myślałem, że będą zadawać nieco inne pytania i wywierać większą presję, oczekując satysfakcjonujących odpowiedzi. Tymczasem rozmowa przebiegła dość sprawnie (a przynajmniej tak twierdził mój zegarek, bo sam odczuwałem, jakbym spędził na auli wieki – wieki w pogrążonej ciemnością krypcie). Nie podobała mi się perspektywa składania raportów. Tak samo jak nie byłem zadowolony z serii pytań na temat Scathe. Rada mogła twierdzić, co chciała, jednak mimo wszystko najbardziej obawiałem się właśnie jej. I o nią. Po opuszczeniu rodzinnego domu stała się jedyną bliską mi osobą. Niezależnie od tego, czy robiła to z obowiązku, czy poczucia własnej odpowiedzialności, opiekowała się mną. I jeśli komukolwiek miałem zaufać, to właśnie jej.

Dlatego też bez zawahania, gdy tylko przeszliśmy w bardziej ustronne rejony Katedry, opowiedziałem jej o wszystkim, o co wypytywała Rada. Przyjęła to ze zwykłą jej obojętnością, z której mimo wielu lat praktyk, nie nauczyłem się jeszcze czytać. Bo przecież obojętność też mogła mieć drugie dno... Prawda?

2014/11/16

Rozdział 2

Ha! Nie wierzę! I wiem, że wierzycie jeszcze mniej, niż ja... Ale tak! Udało się! Po ponad półtora roku wreszcie powstał kolejny rozdział! Za wszelkie błędy przepraszam, jednak czuję się tak podekscytowana samym faktem, że udało mi się w jakikolwiek sposób wrócić do tego opowiadania (ba! Nawet pisałam je tradycyjnie, na papierze, a żeby nie odstawać i w tej kwestii od prologu), że nawet nie zostało przepuszczone przez żadną betę. Wskazywać zatem niedociągnięcia, będę je na bieżąco poprawiać :)
Haaa... Czuję teraz taką ulgę... To co, jak i dlaczego są tu, a nie tam, gdzie zakończył się pierwszy rozdział, zostanie wytłumaczone później. Możecie mi jednak wierzyć, że na razie trzyma się to spójnej całości. Przyjmijcie to po prostu na słowo, proszę ^^" Nie obiecuję, że kolejna część pojawi się teraz, zaraz, szybko, bo wiem jakie mam tendencje z pisaniem... Teraz już jednak na pewno na aż tak długo nie porzucę Spectro ♥

Enjoy~

~*~

Kroczyła ścieżką zniszczenia.
Każde jej stąpnięcie sprowadzało śmierć.
Podarowała tej wiosce ostatnie tchnienie.

~*~

Zerwałem się, krzycząc. Przed moimi oczami przebiegały tragiczne kadry. Obraz spustoszenia. Wszechobecny chaos. Płomienie otulające setki domostw. Swąd spalonych ciał. Truchła rozrzucone po rozoranych drogach. Osmolony pień potężnego, długowiecznego dębu. Pustka. A pośrodku tej pustki postać przyodzianej w czerń i złoto kobiety. Nie zasługiwała na te barwy. Nie zasługiwała na szlachecki ornament, wyhaftowany na jej płaszczu.
Przypisałbym jej tylko karmazynową czerwień, tak bliską blasku jej szkarłatnych oczu.
Wampir.

Zimny pot spłynął mi po plecach, Przeszył mnie otrzeźwiający dreszcz w miejscu, gdzie spoczęła martwa dłoń. Nie należała do człowieka. Bynajmniej. W miejscu, w którym się teraz znajdowałem, ludzi nie było. Wilki, elfy, wampiry i inne straszydła... One tak. Jednak żadnych śmiertelników. Nikogo żywego. Same trupy. Jak we śnie. Byłem otoczony martwymi pojemnikami na manę. Kukłami, które dawały sobą sterować licząc, że kiedyś to oni będą sterowali.
-Płonne nadzieje... - Uścisk na moim nadgarstku wzmocnił się.
Spojrzałem w górę. Te same szkarłatne oczy, co w minionym koszmarze. Krótko ścięta kobieta o kruczoczarnych włosach wstała i ruszyła w kierunku drzwi. Nie była stara. Podobno. Nic, oprócz srebrzystego pasma na wysokości skroni, nie wskazywało, by miała więcej niż dwadzieścia kilka lat. Pozory jednak mylą. Zwłaszcza w świecie takim, jak ten. Świecie oddalonym od ludzkich spojrzeń.
Zerwałem się szybko z łóżka, by za nią podążyć. W tym samym jednak czasie poczułem silne szarpnięcie w tyle pleców i ustające napięcie na wysokości lewej łopatki. Pękły szwy, których obecności nawet nie byłem świadomy. Z rany z wolna zaczęła sączyć się krew. Gęsta. W niewielkich ilościach. Żadnej ropy, zero zakażeń.
Zamknąłem oczy i szybko wypowiedziałem w myślach krótką inkantację. Rozcięcie się zasklepiło, piekąc przy tym niemiłosiernie. Nie stało się jednak nic więcej. Brakowało mi energii na silniejsze zaklęcie. Takie, które by całkowicie zagoiło zranione miejsce.
Podniosłem się, tym razem powoli i ruszyłem w stronę cierpliwie czekającej kobiety. Wyszliśmy z sali szpitalnej i przeszliśmy surowym korytarzem do głównego holu. Był zimny, pozbawiony przytulności. Ascetyczny. Rozchodziły się z niego przejścia do każdej części potężnego budynku.
Dopiero w teraz zorientowałem się, że znajdujemy się w Katedrze. Tak w skrócie nazywaliśmy główną kwaterę Widm.
Choć budowla była ogromna, zamieszkiwało ją niewielu. Tylko nieliczni mogli liczyć na dostąpienie zaszczytu towarzyszenia Wybrańcom, a jeszcze mniejsza grupa na samo uzyskanie tego tytułu. Na wejście w posiadanie nieśmiertelnej duszy.
Ja posiadłem ten pierwszy przywilej. I oto przede mną dumnie kroczyła niepozorna wampirzyca, a ja starałem się jej godnie towarzyszyć. Chowając się w jej cieniu ukrywałem swe rany, udawałem twardego i niewrażliwego. W duchu zaś płakałem jak dziecko. Z bólu, ze strachu, ze zmęczenia.
Jako jeden z nielicznych zgłosiłem się do Akademii szkolącej towarzyszy Widm na ochotnika. Mimo niskiego pochodzenia nie miałem żadnego problemu z dostaniem się tam. Nie musiałem przechodzić ogólnego szkolenia. Od razu przydzielono mnie do konkretnego wydziału, gdzie nauczono mnie panować nad swoimi umiejętnościami. Osób z moim darem jest niewiele, a zapotrzebowanie na nie nie maleje.
Opanowanie tych zdolności nie było dla mnie jednak takie proste, jak dla reszty moich towarzyszy.
Jestem medium. Nie jestem silny, sprawny fizycznie, ani biegły w fechtunku. Nie potrafię splatać skomplikowanych zaklęć, a moja magia skupia się wyłącznie wokół żywiołu wiatru. Jest niepodzielna, co dodatkowo ogranicza moje możliwości.
Moim zadaniem jednak nie jest walczyć, a widzieć. Widzieć i umieć to przekazać. Niczym szumiący rytmicznie wiatr, który przez wieki niesie ze sobą historię świata. Przechowuje wiedzę o stworzeniu i zagładzie. Widzi to, czego nie dostrzega ludzkie oko. Dostrzega nasze myśli i zamiary. Odczytuje emocje.
Dlatego podczas pojedynku mogę się tylko przyglądać. Przynajmniej do czasu uzyskania stabilności. Gdy mój umysł jest niespokojny podsyła mi chaotyczne, nieuporządkowane wizje, z których niewiele jestem w stanie wydobyć. Jednak gdy jestem opanowany potrafię dojrzeć niemal wszystko, czego zapragnę.
Problem w tym, że bardzo często widzę też to, czego sobie nie życzę. Gdy śpię lub na chwilę stracę koncentrację... Napływają do mnie obrazy z różnych epok. Pojedyncze ujęcia z życia zupełnie obcych mi ludzi. Czasem proste, sielankowe historie. Urodziny, święta rodzinne... Częściej jednak są to wspomnienia przepełnione paniką. Akty okrucieństwa, dramaty, tragedie... Jak ten dzisiejszy sen. Rzeczy, które marzę, by wyprzeć z pamięci. Jednak nie mogę. Przekleństwem każdego medium jest posiadanie nieskazitelnej pamięci. Nie zawsze czyni to nas silniejszymi. Nie zawsze potrafimy zbudować w sobie odporność na tego typu sceny. Mało kto jednak doświadcza ich tyle, co ja.

I właśnie dlatego teraz właśnie ja stałem naprzeciw ogromnych, kutych z żelaza wrót, prowadzących do pokoju rady. A obok mnie wciąż milcząca kobieta. Moja Pani.

2013/03/20

Rozdział I

Cóż... Rozdzialik króciutki a Yuuki mi tym razem powytykała o milion błędów więcej niż przy 4x dłuższych rozdziałach Abyss .__." no cóż, część poprawiła sama, części nie była w stanie, bo musiałaby zbytnio ingerować w treść a ja przyznaję otwarcie - nie mam pojęcia jak to przerobić, by miało ręce i nogi więc...

Enjoy~ 

~*~

Godzina pierwsza nad ranem. Na ulicach pełno ludzi. Ta część Amsterdamu nawet o tej porze tętniła życiem. Niedawno rozpoczął się sezon turystyczny i chmary ciekawskich obcokrajowców przewijały się pomiędzy zabytkowymi kamienicami, drogimi hotelami i wykwintnymi restauracjami zaglądając przelotnie do sklepików z pamiątkami, w których za chore pieniądze można było zakupić drewniane chodaki lub coś, co ostatnimi czasy stało się dla przejezdnych niemal etykietą Holandii – zabawki erotyczne i zioło.
To miasto nigdy nie spało. W ciemnych zaułkach za budynkami De Rosse Burt* panowała jednak łagodna cisza, mącona wyłącznie rytmicznym stukaniem obcasów o bruk, które niosło się echem po całej długości wąskiej alejki.
Z za rogu wyłoniła się drobna postać w długim skórzanym płaszczu. Blond włosa kobieta burząca spokój tego miejsca roztaczała wokół siebie gęstą aurę strachu.
Chwilę później do jej kroków dołączyły kolejne. Tym razem ciężkie i zdecydowane. Troje mężczyzn w czarnych jak smoła garniturach podążających za nią było zdecydowanie zbyt pewnych siebie. Bez chwili wahania przyparli ją do muru. Nie stawiała oporu. Wciąż wyglądała jak bezbronna owieczka. Grzywka opadała jej kaskadą na lewą stronę twarzy, a jej wyraz mógł świadczyć o tym, że nie muszą jej przedstawiać żadnych „mocnych argumentów” by poddała się ich woli. Było ciemno. Nie docierały tu czerwone uliczne światła. To potęgowało złowrogą atmosferę tego miejsca.
Wbiła się mocno w ścianę za swoimi plecami jakby liczyła na to, że uda jej się przez nią przecisnąć, lub że ta jakimś cudem ustąpi, dając jej drogę ucieczki.
„Jeszcze chwilę…” pomyślałem.
Jeden z mężczyzn zbliżył się do niej niebezpiecznie jednocześnie unosząc jej twarz tak, że musiała spojrzeć bezpośrednio na niego i bezczelnie się jej przyglądał. Po chwili powiedział miękko:
-Idealna… Szef będzie zadowolony. – dorzucił z nieprzyjemnym uśmiechem. Kobieta skrzywiła się brzydko na te słowa. Pozostali dwaj mężczyźni stanęli po jej bokach otaczając ją całkowicie i uniemożliwiając postawienie choćby jednego kroku w którąkolwiek stronę.
-Teraz. – szepnąłem ledwo słyszalnie.
Wyraz jej twarzy gwałtownie się zmienił. Panikę zastąpił pełen pogardy grymas. Aura wokół niej zgęstniała jeszcze bardziej, tym razem od poczucia wyższości, jakie ją przepełniało. Powietrze wibrowało od narastającej wokół niej mocy, stało się ciężkie i duszące. Odsłonięte oko zajarzyło się złowrogo karmazynową czerwienią.
Widok zaskoczenia, jakie wymalowało się na twarzach niedoszłych oprawców, był wręcz fascynujący. W jednej chwili dało się zauważyć, jak wokół nich zbiera się smuga bladego, ledwo widocznego dymu, która z sekundy na sekundę zbijała się coraz bardziej tworząc jednolitą masę i zabierając coraz więcej tlenu, utrudniając tym samym oddychanie nawet pomimo tego, że byłem poza zasięgiem zaklęcia.
Z ich krtani wyrwał się zdławiony krzyk, później już tylko nieprzyjemne dla ucha chrząkanie. Szok ustąpił miejsca przerażeniu. Po chwili wszyscy trzej osunęli się bezszelestnie na ziemię pozostawiając po sobie gorzki zapach krwi.
…wzrok kobiety spoczął na mnie.

~*~

P.S. Kolejne party powinny być już względnie normalnych rozmiarów .__."

2013/03/09

Prolog

A więc łapcie prolog do tego opowiadania. Pragnę jednak od razu zapowiedzieć, że rozdziały mogą się pojawiać bardzo nieregularnie. Nie chcę was faszerować czymś, co byłoby absolutnym dnem moich możliwości, czemu brakuje sensu i polotu. Będę się starać każdy rozdział dopieścić możliwie najlepiej nakreślając wam powoli fabułę i wprowadzając was powoli do wyimaginowanego świata, który, mam nadzieję, was wciągnie ^^

~*~


Wyobraźcie sobie wszechświat. Nieskończoną przestrzeń wypełnioną nieznaną materią. Bezkresna ciemność, a gdzieś pośród niej lewitująca Ziemia. W tej perspektywie wydaje się być niemal nieistotna, prawda?
Zagłębmy się jednak w jej najpiękniejsze twory. Tropikalna dżungla naznaczona tchnieniem wieków. Drzewa, ponad którymi z trudem przedziera się Słońce, roślinność walcząca o każdy jego promień. W zakamarkach tego miejsca czają się drapieżne istoty obserwujące każdy Twój ruch, szukające łatwej zdobyczy. Przyjrzyj się jednak jeszcze raz. Dosłysz melodyjny śpiew ptaków, pochłaniaj kolory otaczających Cię kwiatów i zwierząt. Mimo wszelkich zagrożeń… Jest pięknie, nieprawdaż?
Zmieńmy nieco scenerię. Niech otuli Cię wiosenna bryza, a płuca wypełni słony zapach oceanu. Wyobraź sobie, że stąpasz boso po wilgotnym, ciepłym piasku. Kojący szum wody wypełnia każdy skrawek przestrzeni, oczyszcza zmysły.
Teraz wznieśmy się wyżej. Widzisz te złowrogo wyglądające górskie szczyty? Wydaje się, że otoczone bielą gęstych chmur sięgają nieba. Wystarczy jeden głośniejszy dźwięk, by zaburzyć tę niczym niezmąconą harmonię. Poczuj chłodny wiatr wywołujący przyjemne dreszcze. Odetchnij świeżym, lekkim powietrzem. Dotknij zimnych skał i zroszonej trawy.
Pięknie… Kiedyś było tylko tak. Kiedyś było tylko pięknie! Wszędzie. Nawet pustynia ma swój urok mimo surowych warunków. Wystarczy krótki okres aklimatyzacja i klimat przestaje być tak niesprzyjający.
A teraz zastanów się przez chwilę, co wiesz o odwiedzonych właśnie miejscach? Czy potrafiłbyś docenić ich urok niezależnie od niebezpieczeństw? Wiedziałbyś, gdzie szukać przed nimi schronienia? A może określisz, jakim roślinom tak czujnie się przyglądałeś lub czyj świergot unosił się ponad Twoim wzrokiem?
Nie. Nie musiałeś nawet długo myśleć, by odrzec stanowcze „Nie”. Ludzie wiedzą bardzo niewiele o tym, co ich otacza. I zabrakłoby im życia, by zgłębić wszystkie tajniki tego świata.
Do tego pozostaje jeszcze kwestia wiary… A wiara wielu ludzi zawęża ich horyzonty. Nie mówię o czczeniu bóstw. Mówię o ufaniu w fakty i pewne niepodważalne prawdy. Powiedzcie tak szczerze… Kto z was przypuszcza, że duchy istnieją? Właśnie. Niewielu odważnie podniesie rękę do góry, kilka osób się zawaha, a reszta… Zapewne tę nieliczną grupkę wyśmieje.
Bo to bluźnierstwo.
Bo jak wierzyć w coś, czego nie widać?
Bo jak wierzyć w coś, na co nie ma dowodów?
A gdyby wam taki dowód dostarczyć? Uwierzylibyście? Zapewne kilkoro z was nadal miałoby opory… Nie zamierzam was jednak do niczego zmuszać. To, co uważacie za prawdziwe, a co klasyfikujecie jako mit jest waszą prywatną sprawą. Pokażę wam jednak świat, w którym się wychowuję. Świat, w którym elfy i wampiry mają wspólnego przodka, a zmiennokształtni kroczą po tej samej ziemi, co demony. Świat rządzący się własnymi prawami. Świat, w którym jesteśmy my, nieokreślone postacie, których byt pozbawiony jest konkretnego celu. Widma przemierzające pustkowia, siejące zamęt, niosące odkupienie…
Jesteśmy wszystkim i niczym.
Jesteśmy Spectro.

2013/03/04

Powitanie

Witam wszystkich bardzo serdecznie... A właściwie to witam się raczej sama ze sobą licząc na to, że kiedyś zgromadzi się tu jakaś publika.
Na tym blogu, że nie robić śmietnika będzie zamieszczone opowiadanie.
Jedno. Żadnych one-shotów, chyba, że będą powiązane z treścią.
Opowiadanie (a w zasadzie prolog i pierwszy rozdział) były już raz napisane jednak zeszyt został niestety pozostawiony w samolocie... Sami Diabli wiedzą, jak skończył.
Postanowiłam jednak odtworzyć ten tekst więc jak tylko znajdę odrobinę czasu i, co najważniejsze, dopadnie mnie wena - odtworzę to.
Dlaczego założyłam nowego bloga bez zamiaru zamieszczania tego na Phantasma Agora Meta to Thanatos? Ponieważ tamten blog jest poświęcony krypto-poezji i panuje na nim jeden wielki śmietnik wywołany dodatkowymi, śmieciowymi zapiskami.

"Spectro" będzie utrzymany w klimacie fantasy. Ciężko mi na razie określić jakie to będzie fantasy. W planach miałam dużo krwi, demolek i chamstwa jednak nie jestem pewna czy podołam własnym oczekiwaniom... Prolog to czysta opisówka, która wprowadza do tego świata... A raczej "rozjaśnia" pewne aspekty blablabla. Pewnie nic sensownego ale pisząc go po raz pierwszy czułam się na prawdę świetnie i mam nadzieję, że uda mi się to napisać ponownie w taki sposób, byście mogli poczuć to samo, co ja.

Postaram się nie zawieść i przede wszystkim nie porzucić opowiadania w samym środku akcji, bo na prawdę mam na nie jakiś pomysł.

P.S. Żeby nie było wątpliwości - ten kocurek na samej górze to czarna pantera. Dlaczego właśnie ona? Dowiecie się w trakcie lektury! ^^