Spectro

Widma, które przemierzają bezkres. Świat żywych i umarłych. Demony w jedności z Aniołami. Ludzie przeciwko Ludziom.

2014/11/16

Rozdział 2

Ha! Nie wierzę! I wiem, że wierzycie jeszcze mniej, niż ja... Ale tak! Udało się! Po ponad półtora roku wreszcie powstał kolejny rozdział! Za wszelkie błędy przepraszam, jednak czuję się tak podekscytowana samym faktem, że udało mi się w jakikolwiek sposób wrócić do tego opowiadania (ba! Nawet pisałam je tradycyjnie, na papierze, a żeby nie odstawać i w tej kwestii od prologu), że nawet nie zostało przepuszczone przez żadną betę. Wskazywać zatem niedociągnięcia, będę je na bieżąco poprawiać :)
Haaa... Czuję teraz taką ulgę... To co, jak i dlaczego są tu, a nie tam, gdzie zakończył się pierwszy rozdział, zostanie wytłumaczone później. Możecie mi jednak wierzyć, że na razie trzyma się to spójnej całości. Przyjmijcie to po prostu na słowo, proszę ^^" Nie obiecuję, że kolejna część pojawi się teraz, zaraz, szybko, bo wiem jakie mam tendencje z pisaniem... Teraz już jednak na pewno na aż tak długo nie porzucę Spectro ♥

Enjoy~

~*~

Kroczyła ścieżką zniszczenia.
Każde jej stąpnięcie sprowadzało śmierć.
Podarowała tej wiosce ostatnie tchnienie.

~*~

Zerwałem się, krzycząc. Przed moimi oczami przebiegały tragiczne kadry. Obraz spustoszenia. Wszechobecny chaos. Płomienie otulające setki domostw. Swąd spalonych ciał. Truchła rozrzucone po rozoranych drogach. Osmolony pień potężnego, długowiecznego dębu. Pustka. A pośrodku tej pustki postać przyodzianej w czerń i złoto kobiety. Nie zasługiwała na te barwy. Nie zasługiwała na szlachecki ornament, wyhaftowany na jej płaszczu.
Przypisałbym jej tylko karmazynową czerwień, tak bliską blasku jej szkarłatnych oczu.
Wampir.

Zimny pot spłynął mi po plecach, Przeszył mnie otrzeźwiający dreszcz w miejscu, gdzie spoczęła martwa dłoń. Nie należała do człowieka. Bynajmniej. W miejscu, w którym się teraz znajdowałem, ludzi nie było. Wilki, elfy, wampiry i inne straszydła... One tak. Jednak żadnych śmiertelników. Nikogo żywego. Same trupy. Jak we śnie. Byłem otoczony martwymi pojemnikami na manę. Kukłami, które dawały sobą sterować licząc, że kiedyś to oni będą sterowali.
-Płonne nadzieje... - Uścisk na moim nadgarstku wzmocnił się.
Spojrzałem w górę. Te same szkarłatne oczy, co w minionym koszmarze. Krótko ścięta kobieta o kruczoczarnych włosach wstała i ruszyła w kierunku drzwi. Nie była stara. Podobno. Nic, oprócz srebrzystego pasma na wysokości skroni, nie wskazywało, by miała więcej niż dwadzieścia kilka lat. Pozory jednak mylą. Zwłaszcza w świecie takim, jak ten. Świecie oddalonym od ludzkich spojrzeń.
Zerwałem się szybko z łóżka, by za nią podążyć. W tym samym jednak czasie poczułem silne szarpnięcie w tyle pleców i ustające napięcie na wysokości lewej łopatki. Pękły szwy, których obecności nawet nie byłem świadomy. Z rany z wolna zaczęła sączyć się krew. Gęsta. W niewielkich ilościach. Żadnej ropy, zero zakażeń.
Zamknąłem oczy i szybko wypowiedziałem w myślach krótką inkantację. Rozcięcie się zasklepiło, piekąc przy tym niemiłosiernie. Nie stało się jednak nic więcej. Brakowało mi energii na silniejsze zaklęcie. Takie, które by całkowicie zagoiło zranione miejsce.
Podniosłem się, tym razem powoli i ruszyłem w stronę cierpliwie czekającej kobiety. Wyszliśmy z sali szpitalnej i przeszliśmy surowym korytarzem do głównego holu. Był zimny, pozbawiony przytulności. Ascetyczny. Rozchodziły się z niego przejścia do każdej części potężnego budynku.
Dopiero w teraz zorientowałem się, że znajdujemy się w Katedrze. Tak w skrócie nazywaliśmy główną kwaterę Widm.
Choć budowla była ogromna, zamieszkiwało ją niewielu. Tylko nieliczni mogli liczyć na dostąpienie zaszczytu towarzyszenia Wybrańcom, a jeszcze mniejsza grupa na samo uzyskanie tego tytułu. Na wejście w posiadanie nieśmiertelnej duszy.
Ja posiadłem ten pierwszy przywilej. I oto przede mną dumnie kroczyła niepozorna wampirzyca, a ja starałem się jej godnie towarzyszyć. Chowając się w jej cieniu ukrywałem swe rany, udawałem twardego i niewrażliwego. W duchu zaś płakałem jak dziecko. Z bólu, ze strachu, ze zmęczenia.
Jako jeden z nielicznych zgłosiłem się do Akademii szkolącej towarzyszy Widm na ochotnika. Mimo niskiego pochodzenia nie miałem żadnego problemu z dostaniem się tam. Nie musiałem przechodzić ogólnego szkolenia. Od razu przydzielono mnie do konkretnego wydziału, gdzie nauczono mnie panować nad swoimi umiejętnościami. Osób z moim darem jest niewiele, a zapotrzebowanie na nie nie maleje.
Opanowanie tych zdolności nie było dla mnie jednak takie proste, jak dla reszty moich towarzyszy.
Jestem medium. Nie jestem silny, sprawny fizycznie, ani biegły w fechtunku. Nie potrafię splatać skomplikowanych zaklęć, a moja magia skupia się wyłącznie wokół żywiołu wiatru. Jest niepodzielna, co dodatkowo ogranicza moje możliwości.
Moim zadaniem jednak nie jest walczyć, a widzieć. Widzieć i umieć to przekazać. Niczym szumiący rytmicznie wiatr, który przez wieki niesie ze sobą historię świata. Przechowuje wiedzę o stworzeniu i zagładzie. Widzi to, czego nie dostrzega ludzkie oko. Dostrzega nasze myśli i zamiary. Odczytuje emocje.
Dlatego podczas pojedynku mogę się tylko przyglądać. Przynajmniej do czasu uzyskania stabilności. Gdy mój umysł jest niespokojny podsyła mi chaotyczne, nieuporządkowane wizje, z których niewiele jestem w stanie wydobyć. Jednak gdy jestem opanowany potrafię dojrzeć niemal wszystko, czego zapragnę.
Problem w tym, że bardzo często widzę też to, czego sobie nie życzę. Gdy śpię lub na chwilę stracę koncentrację... Napływają do mnie obrazy z różnych epok. Pojedyncze ujęcia z życia zupełnie obcych mi ludzi. Czasem proste, sielankowe historie. Urodziny, święta rodzinne... Częściej jednak są to wspomnienia przepełnione paniką. Akty okrucieństwa, dramaty, tragedie... Jak ten dzisiejszy sen. Rzeczy, które marzę, by wyprzeć z pamięci. Jednak nie mogę. Przekleństwem każdego medium jest posiadanie nieskazitelnej pamięci. Nie zawsze czyni to nas silniejszymi. Nie zawsze potrafimy zbudować w sobie odporność na tego typu sceny. Mało kto jednak doświadcza ich tyle, co ja.

I właśnie dlatego teraz właśnie ja stałem naprzeciw ogromnych, kutych z żelaza wrót, prowadzących do pokoju rady. A obok mnie wciąż milcząca kobieta. Moja Pani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze podlegają moderacji