Bez żadnych większych wstępów - trzeci rozdział, nie za długi, ale jak na tę serię i tak potężny. Nie wiem, kiedy zacznie się coś dziać. Niby mam wszystko ładnie rozplanowane, jeśli chodzi o tę serię, ale jednak... Nigdy nie wiadomo, jak się to rzeczywiście potoczy .__.
~Enjoy
~*~
Masywne wrota z wyrytym na nich
wizerunkiem zionącego ogniem smoka otworzyły się przed nami z
cichym zgrzytem. Zadziwiające, że coś tak potężnego można
poruszyć lekkim ruchem dłoni. Po przekroczeniu progu nie było
odwrotu. Jeśli chciałem zdezerterować, musiałem to zrobić
właśnie teraz. Moja Pani by mi jednak na to stanowczo nie
pozwoliła... Wkroczyła pewnie do ponurej auli z łukowatym
sklepieniem ozdobionym pojedynczym freskiem – herbem nieznanego mi
rodu. W tym miejscu wszystko było mi obce. Wszystko, za wyjątkiem
ascetycznej wręcz przestrzeni. Ściany, przykryte jednolitym
materiałem w kolorze zatęchłej zieleni, pozbawionym ornamentów i
zdobień, który oddzielał nas od wyziębionych murów. Od
nieosłoniętej podłogi bił zaś równomierny, niczym nieskrępowany
chłód. Po środku stał okrągły, drewniany stół, podparty
pojedynczą nogą. Równie surowy, jak wszystko inne, goszczący na
swym blacie wyłącznie toporny kandelabr. Dawał on jednak niewiele
światła. Dla mnie ta złocista mgiełka była niewystarczająca, by
być w stanie swobodnie poruszać się w tym miejscu. Nie wspominając
o ujrzeniu zakapturzonych twarzy członków Rady. Nie przeszkadzało
to jednak mojej opiekunce. Szła prosto, swym dostojnym krokiem, w
kierunku zgromadzonych przy stole postaci. Jeden z członków
zaprosił ją, gestem ręki, by zasiadła na wolnym miejscu. Ona
jednak stanowczym gestem odmówiła. Jeden z mężczyzn wydał się
tym niezbyt zadowolony. Nie znam się za dobrze na etykiecie, jednak
zapewne poczuł się urażony.
Wiele osób uważało, że moja
opiekunka emanuje bezbrzeżnym poczuciem wyższości. Po latach
obserwacji dochodziłem jednak do wniosku, że jest to jedynie
skrywana niepewność. Strach przed niewpasowaniem się w otoczenie.
Chciała się wtopić w tłum, przestać wyróżniać. Było to
jednak niemożliwe. Aura, którą wokół siebie roztaczała,
zmuszała innych do bezwzględnego oddania i posłuszeństwa. Czasem
odnosiłem wrażenie, jakoby to ją przytłaczało. Nie potrafiłem
jednak wyjaśnić skąd się to bierze. Tak samo jak nie wiedziałem,
czemu jest tak silna.
-Scathe, na litość przeklętych!
Gdzie się podziała tamta wyrafinowana mademoiselle, która bez
drgnięcia powieki była w stanie tuer?
Wypowiedział z nieskrywaną irytacją
jeden ze starszych, zasiadających po prawej stronie stołu. Miał na
sobie prostą, czarną szatę na purpurowej podszewce, spiętą pod
szyją ciężką, złotą brożką.
-Kazano mi ich unieszkodliwić, nie
zabić. - Odparła rzeczowo.
-Enfer! - oburzył się Francuz. -
Niech mnie ktoś przytrzyma, bo zaprezentowany tu brak umiejętności
poznawczych przyprawia mnie o chagrin... A na co oni nam śpiący i
zarazem pozbawieni sprawnych krtani, madame?!
-Spokojnie, towarzyszu. Nie wińmy jej
za litość. Może to ten wiek, kiedy serce słabnie? - zakpił
starzec siedzący tuż obok.
-Kryzys wieku średniego! - zaśmiał
się siedzący naprzeciw mężczyzna. Nikogo niestety nie rozbawił
też żart. Szkoda, bo to właśnie on wzbudził najbardziej moją
sympatię. Głos miał delikatny, wręcz dziecięcy, śmiech zaś
niezwykle dźwięczny i przyjemny dla ucha.
Jako jedyny też nie miał narzuconego
kaptura. Ciemna szata podszyta paryskim błękitem spoczywała luźno
na jego ramionach, nadając blond włosom srebrzystego połysku. Jego
oczy, w blasku świec, wydawały się mieć barwę płynnego złota.
-Gdzie twoje maniery, sir? - zapytał z
surową uprzejmością mędrzec siedzący pośrodku. Miał silny
brytyjski akcent i mocny, stanowczy głos.
-Pozwolą państwo, że zostawimy
raport i odejdziemy. - Odezwała się w końcu moja opiekunka,
układając na brzegu stołu stosik odręcznie zapisanych kartek.
-Nie tak szybko, milady.
-Chcemy najpierw przesłuchać twojego
Ameslari.
-On wie więcej, niż ty.
-On widzi więcej.
Wypowiedzi padały chaotycznie, jednak
łączyły się w spójną całość, co przyprawiło mnie o
dreszcze.
Chodziło im o mnie, ale czego mogli
chcieć się dowiedzieć? Nie jestem łowcą, ani strażnikiem.
Jestem tylko prostym, ludzkim medium. Ludzkim, na litość
przeklętych! Nie dryfując w czasie staję się całkowicie
bezużyteczny. Niemożliwym jest, bym w tamtej chwili spostrzegł coś
więcej, niż moja opiekunka.
Zacząłem panikować. Miałem
nadzieję, że Scathe nie zezwoli na to przesłuchanie i zaprowadzi
mnie z powrotem bezpiecznie do przytulnego pokoju. Niestety nawet ona
nie mogła przeciwstawić się Radzie.
Wietrze, gdzie jesteś, gdy Cię
potrzebuję?! Niestety, w pomieszczeniu bez okien lub innych źródeł
wentylacji raczej nie mogłem za bardzo liczyć na wsparcie żywiołu.
Zwłaszcza tak kapryśnego.
-Odejdź, Scathe.
Kobieta ukłoniła się lekko i w
jednej chwili opuściła pomieszczenie. Zostałem sam, coraz bardziej
panikując.
~*~
-To, co jawnym się tu
staje, w murach tego miejsca pozostaje. Tak więc nie wahaj się
mówić, młodzieńcze. Nic nie wyjawimy twej powierniczce. Powiedz
nam, co zaszło podczas ostatniej misji.
-Nic, sir. Na prawdę nie
sądzę, bym był wstanie dopowiedzieć coś więcej, niż Panienka
Scathe, sir... - Odpowiedziałem niepewnie. Siliłem się na spokój,
jednak na niewiele się to zdało.
-Po prostu powiedz, co
widziałeś. - Powiedział drugi, nieco bardziej zniecierpliwiony
głos.
-Wszystko standardowo,
według procedur... Najpierw zwabienie celi, trochę udawania,
wyciągnięcie podstawowych informacji, by się upewnić, że to
właściwe osoby i... Szybkie zaklęcie unieszkodliwiające.
-Jakie zaklęcie?
-Wybacz, sir. Nie znam się
na tym jeszcze na tyle dobrze, by być w stanie je nazwać, sir.
Wydaje mi się, że było improwizowane, pozbawione inkantacji.
Niestety mój wzrok był wtedy uśpiony. Nie widziałem niczego ponad
to, co widocznym jest dla wszystkich.
-Może więc potrafisz
opisać, jak zaklęcie wyglądało?
Zastanowiłem się chwilę
nad odpowiednim doborem słów. Próbowałem odtworzyć w myślach
tamtą chwilę. Miałem jednak wrażenie, jakby coś mi umykało. To
dziwne, biorąc pod uwagę moje zdolności.
-Najpierw powietrze nieco
zgęstniało... Czułem to nawet na odległość. Ciężko mi się
oddychało. Później pojawiło się coś na kształt mgły, ale
skoncentrowało się wokół mojej Pani. I to tyle. Sekundę później
leżeli nieprzytomni na ziemi. Nie wiem, co więcej mogło tam zajść.
-Czy odnotowałeś ostatnio
jakieś dziwne zachowania u Scathe?
-Dziwne..? Co mają państwo
przez to na myśli..? - zakręciłem się niespokojnie w miejscu. Nie
podobały mi się te pytania. Odnosiłem wrażenie, jakby były
wymierzone przeciwko niej.
-Agresja? Zniecierpliwienie?
Trudności z kontrolowaniem emocji? A może pogłębiona apatia?
-Nie, nic z tych rzeczy,
sir. - Odpowiedziałem, z trudem hamując oburzenie.
-Zatem to...
-A co z jej koncentracją? -
przerwał przewodniczącemu ktoś, kogo głosu dotychczas nie
słyszałem.
-Słucham? - nie do końca
rozumiałem pytanie.
-Pytam, czy wykazuje jakieś
oznaki roztargnienia, problemów ze skupieniem, rozkojarzenia..?
-Nie, sir, nie sądzę, by
tak było. - Powiedziałem, nieco zbity z tropu.
-Rozumiemy, to wszystko.
Chcielibyśmy, byś zdawał nam osobne raporty po każdej misji.
Jesteś już odpowiedzialnym człowiekiem. Pora, byś dostawał
więcej obowiązków.
-Tak jest, sir.
-Możesz odejść.
Ukłoniłem się bez słowa
i wyszedłem. Byłem skonsternowany. Nie do końca tego się
spodziewałem. Myślałem, że będą zadawać nieco inne pytania i
wywierać większą presję, oczekując satysfakcjonujących
odpowiedzi. Tymczasem rozmowa przebiegła dość sprawnie (a
przynajmniej tak twierdził mój zegarek, bo sam odczuwałem, jakbym
spędził na auli wieki – wieki w pogrążonej ciemnością
krypcie). Nie podobała mi się perspektywa składania raportów. Tak
samo jak nie byłem zadowolony z serii pytań na temat Scathe. Rada
mogła twierdzić, co chciała, jednak mimo wszystko najbardziej
obawiałem się właśnie jej. I o nią. Po opuszczeniu rodzinnego
domu stała się jedyną bliską mi osobą. Niezależnie od tego, czy
robiła to z obowiązku, czy poczucia własnej odpowiedzialności,
opiekowała się mną. I jeśli komukolwiek miałem zaufać, to
właśnie jej.
Dlatego też bez zawahania,
gdy tylko przeszliśmy w bardziej ustronne rejony Katedry,
opowiedziałem jej o wszystkim, o co wypytywała Rada. Przyjęła to
ze zwykłą jej obojętnością, z której mimo wielu lat praktyk,
nie nauczyłem się jeszcze czytać. Bo przecież obojętność też
mogła mieć drugie dno... Prawda?